- Ty świnio! Żresz ten opłatek, a później nie wystarczy dla innych. Debilu!
Po raz pierwszy usłyszałam te słowa kiedy miałam 17 lat. Słyszałam je za każdym razem w każdą niedzielę podczas Mszy świętej kiedy kapłan podnosił Hostię. Pamiętam jak patrzyłam wtedy na księdza z pełną nienawiścią, ze złością i z jakąś nieopisaną agresją. Słyszałam jeszcze więcej wulgaryzmów podczas Przemienienia.
Odkąd skończyłam 17 lat w moim życiu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Do dzisiaj nie wiem i nie rozumiem dlaczego mnie to dotknęło. Po prostu tego nie rozumiem. Przecież niemalże otarłam się o śmierć. I doskonale wiem jak wygląda walka o własną duszę. Najgorszemu wrogowi nie życzy się takich doświadczeń. Wciąż wracam pamięcią… takie coś chyba do końca życia pozostanie w człowieku. O tym trudno zapomnieć szczególnie dlatego, że na polu bitwy byłam zupełnie sama.
Urodziłam się w okresie kiedy w Polsce panował trudny czas. Wprowadzono stan wojenny kiedy skończyłam 10 miesiąc życia. Mój tato był w tym czasie milicjantem, mama nie pracowała. Jestem środkowym dzieckiem. Z tego co pamiętam dzieciństwo spędziłam nawet szczęśliwie. Zawsze chciałam dorównać mojemu starszemu o rok bratu. Wydawało mi się, że jemu było wolno więcej i myślałam sobie, że jeśli będę taka sama jak on to mi też na więcej będą pozwalać. Niezbyt dobrze się to dla mnie skończyło bo chciałam być chłopakiem, wypierałam z siebie, że urodziłam się dziewczynką. Jakoś tak wiedziałam, że chłopcy mają więcej przywilejów niż dziewczynki. Dość długo nie mogłam pogodzić się z taką niesprawiedliwością. Pamiętam kiedy moja śp. babcia raz na jakiś czas dawała nam kieszonkowe. To były sporadyczne momenty, takie nieregularne kieszonkowe. W obiegu były stare monety i banknoty. Mój brat dostał wtedy 100 złotych, a ja z siostrą po 50 złotych. Ojejciu jak ja się wykłócałam i płakałam, że ja też chce taki sam banknot jak mój brat. Moja mama z babcią próbowały wmówić mi, że ten banknot co ja mam jest nawet lepszy niż ma mój brat, ale na darmo się obie głowiły. Przecież ja doskonale widziałam, że pieniążek mojego brata ma więcej zer. No i co z tego wynikło? Że mój brat kolejny raz dostał coś więcej. Kiedy z rodzeństwem byliśmy już w szkole podstawowej od dziadka dostawaliśmy regularnie kieszonkowe. Mój brat dostawał więcej, a jakże, a my z siostrą po takiej samej kwocie. Tutaj też próbowałam protestować, ale wtedy mi mówiono, abym się cieszyła, że w ogóle dostałam pieniążki. Tak, dorastałam w przeświadczeniu, że dziewczyny są gorsze, co później fatalnie wpłynęło na ocenę mojej wartości. Pogodziłam się z tym, że jestem dziewczyną, czyli nikim. To wywoływało u mnie agresję do tych osób, które nie zgadzały się z moim zdaniem lub z moimi pomysłami na zabawę.
W przedszkolu i na podwórku byłam raczej osobą dominującą. Chciałam rządzić. W przedszkolu nie zawsze mi się to udawało, a jak ktoś mi podpadł to obrywał. Tak, biłam inne dzieci, szczególnie chłopców. Prawdopodobnie chciałam w ten sposób dowieść, że jestem równie silna i odważna jak chłopcy. Ale i bicie w przedszkolu się skończyło bo jedna mama kolegi z mojej grupy poskarżyła się do moich rodziców, że biję jej syna. Ale kiedy dorastałam upewniałam się w przeświadczeniu, że tylko poprzez bicie i agresję będę mogła sobie podporządkować inne dzieci. I podobnie było kiedy dominowałam na podwórku. Nigdy nie zawahałam się uderzyć. Byłam szybka. Potrafiłam zadać cios starszemu koledze i uciec. Byłam sprinterką, więc zanim ów kolega zorientował się co się dzieje już mnie nie dogonił. To imponowało młodszym koleżankom i przez większość dzieciństwa byłam liderką.
Miałam 3 latka jak pierwszy raz poszłam do przedszkola. Grupy były wtedy bardzo duże ponieważ dzieci urodzone w latach 1980 – 1982 były nad wyraz liczne. Pamiętam jak mama przyprowadziła mnie do przedszkola, pomogła mi się przebrać, włożyła mi na stopy pantofle i kazała iść do sali. Płakałam i prosiłam mamę, mówiąc, że nie chcę iść do przedszkola. Mama kazała iść. Na jej twarzy w ogóle nie było widać emocji – po prostu kazała iść do sali. Nie chciałam i płakałam jeszcze bardziej protestując i trzymając się jej kurczowo. Kiedy nie słuchałam i wciąż płakałam, nagle przyszła po nas jakaś wielka pani i po prostu wzięła mnie na ręce i szła w kierunku drzwi, za którymi znikały inne dzieci. Darłam się w niebogłosy i kopałam ją z całych sił
Nie wiedziałam co o tym myśleć. I tak działo się przez parę dni, aż w końcu zrozumiałam, że moje wysiłki idą na marne bo mama i tak mnie nie wyratuje. Nawet nie chciała mnie słuchać kiedy mówiłam, że nie chcę chodzić do przedszkola. Parę dni później zaczęła na mnie krzyczeć, że tej wielkiej pani, która okazała się kucharką przedszkolną narobiłam potwornych siniaków podczas wyrywania mnie z rąk mamy i przenoszenia do sali. No, pamiętam, że zrobiło mi się głupio, ale nie żałowałam i gdybym była dużą dziewczynką to sprałabym ją na kwaśne jabłko…
W przedszkolu miałam swoją pierwszą przyjaciółkę, Polę z którą bardzo dobrze rozumiałyśmy się. Jej brat miał na imię Krzysiek i był moim pierwszym narzeczonym. Jednak szczęście szybko minęło ponieważ Pola i jej brat byli starsi ode mnie o rok i dlatego przenieśli ich do starszej grupy wiekowej, a ja zostałam sama z innymi dziećmi, które były dla mnie nieznajome. O tyle dobrze, że Pola wytłumaczyła mi, że musi iść do innej grupy ponieważ jest starsza ode mnie – o dziwo rozumiałam to i pozwoliłam jej odejść za ścianę (bo ta inna grupa była w tym samym budynku tylko w sali obok). Tą bolesną rozłąkę przeżyłam dość głęboko w milczeniu i przez pierwszy rok w przedszkolu zawsze siadałam po turecku w kącie i kiwałam się do przodu i do tyłu. I tak spędzałam cały dzień w przedszkolu. Nauczycielki pytały mnie co się stało, ale bardzo wstydziłam im się powiedzieć jak bardzo mi smutno. Do dzisiaj łapię się na tym, że kołyszę się w przód i w tył siedząc po turecku. c.d.n...