Kolejne lata w przedszkolu były dość szalone. Należałam do grupy koleżanek, które mnie słuchały i robiły wszystko co mówiłam. A jak któraś poskarżyła się do mnie, że ten czy tamten chłopak zburzył im klocki to szłam do niego i nakrzyczałam, a potem kazałam mu przeprosić moje koleżanki. Gorzej się działo, jak któryś nie bał się moich słów grozy. Był taki jeden – do dziś pamiętam jego imię: Jacek. Otóż Jacek w ogóle nic nie robił sobie z tego, że krzyczę kiedy dokuczał innym lub co gorsza mnie. To jeszcze bardziej doprowadzało mnie do furii bo nie mogłam znieść sprzeciwu z jego strony. On miał trochę dłuższe włosy niż inni chłopcy i ciągnęłam go za włosy lub pięścią waliłam po plecach i kopałam w piszczele. To też działo się do czasu, aż w końcu jego mama przyszła do mojego taty i poskarżyła się, że ja biję jej syna, że jest cały posiniaczony. Dostałam ochrzan od rodziców i zakazali mi bicia innych.
Ponieważ kiedyś mieszkaliśmy w bloku mieliśmy w klatce 9 sąsiadów. Jednym z nich na I piętrze była rodzina, w której wychowywali się Grzesiek i Eliza, a parę lat później ich mama urodziła Antosię. Moi i ich rodzice byli w dobrych stosunkach, raz sąsiadka z dziećmi przychodziła do nas, a raz my do niej. Grzesiek był starszy ode mnie o rok, Eliza młodsza o 3-4 lata, dokładnie nie pamiętam. Pewnego razu byli u nas pobawić się i Grzesiek w pewnym momencie złapał mnie za ramię i powiedział:
- Magda kocham cię.
A ja nie chciałam tego słuchać bo bałam się, że ktoś usłyszy , na to on głośniej:
- Kocham cię, nie rozumiesz tego?!
Zwiałam.
Tego samego dnia poszłam z mamą i moim rodzeństwem do mieszkania sąsiadów i mama Grześka, która była pielęgniarką, przekuła mi uszy – wcześniej moja mama kupiła mi kolczyki. Grzesiek nie wytrzymał i poprosił swoją mamę, aby powiedziała mojej mamie, że on mnie kocha. I powiedziała. A moja mama na tą wiadomość zareagowała wielkim zdziwieniem i popatrzyła na mnie tak, że ja ze wstydu zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z ich mieszkania. Usłyszałam tylko za sobą:
-Grzesiek leć za nią. – co było jeszcze gorsze. Jako dziecko, a później nastolatka byłam sprinterką – nikt nigdy nie mógł mnie dogonić, jemu wtedy też się nie udało.
Mentalnie długo byłam dzieckiem. Niewinnym dzieckiem. Mając 15 lat jeszcze bawiłam się z koleżankami lalkami na kocu za blokiem. Jednak kiedy widziałam nadchodzące koleżanki z mojej klasy, które szły na pobliski stadion sportowy w mgnieniu oka zostawiałam zabawki i uciekałam do domu, żeby mnie nie zobaczyły. Nie chciałam, aby wiedziały, że bawię się lalkami, bo śmiałyby się ze mnie, że jestem dziecinna. Wstydziłam się, że mnie wyśmieją i uciekałam.
Wstydziłam się również innej rzeczy. Tego tak bardzo się wstydziłam, że potrafiłam bezbłędnie kłamać w tej kwestii. Otóż kiedy miałam 6 lat – to był rok 1987 – nie chodziłam na religię. Koleżanki z przedszkola były zafascynowane lekcjami religii prowadzonymi w salkach katechetycznych przy naszym kościele. Podsłyszałam raz jak jedna z entuzjazmem mówiła na temat siostry katechetki. Wywiązała się wtedy między nami rozmowa, która pamiętam do dzisiaj.
- A ty nie chodzisz na religię. – mówiła jedna.
- Chodzę. – powiedziałam z małym przekonaniem.
- Nie, nie chodzisz. Masz grzech, że nie chodzisz.
- A właśnie, że chodzę!
- Tak? A kto cię uczy religii?
- Siostra Michaela.
I to było moje pierwsze w pełni świadome kłamstwo. Ja bardzo często podsłuchiwałam koleżanki, które mówiły o lekcjach religii, dlatego doskonale wiedziałam, że nauczycielką religii była ta siostra zakonna. Tylko, że ja w ogóle nie wiedziałam co to są te lekcje religii, nie znałam siostry Michaeli i za bardzo nie wiedziałam co to jest grzech. Jednak czułam, że te wszystkie sprawy są czymś ważnym skoro dziewczynki tak emocjonalnie do tego podchodziły.
Moja mama nauczyła mnie i moje rodzeństwo odmawiania pacierza, tych podstawowych modlitw. Codziennie klękaliśmy z rodzeństwem do modlitwy. Często jednak chcieliśmy szybko zakończyć ten nudny dla nas obowiązek, bo chyba tak to właśnie traktowaliśmy, a przynajmniej ja tak.
Kiedy przychodziłam z przedszkola do domu wierciłam dziurę w brzuchu mamy, żeby poszła ze mną na religię. Opowiedziałam jej, że koleżanki śmieją się ze mnie, że nie chodzę na katechezę i że skoro nie chodzę to mam grzech. Nie pamiętam dokładnie jak mama zareagowała, ale pamiętam, że bardzo intensywnie prosiłam ją, żeby zaprowadziła mnie na te lekcje. Chociaż ja znałam Biblię bo mama zawsze wieczorami siadała z nami w kuchni i czytała nam książkę zatytułowaną „Biblia w obrazkach dla najmłodszych”. Uwielbiałam jak mama nam czytała. A kiedy mama skończyła czytać całą księgę to prosiliśmy, aby czytała nam jeszcze raz. I czytała.
Po każdym opowiadaniu były trzy pytania, na które mieliśmy odpowiedzieć. Ja zawsze miałam z tym problem, byłam jakby upośledzona ponieważ moje rodzeństwo bardzo szybko i bezbłędnie potrafiło odpowiedzieć na pytanie dotyczące właśnie przeczytanego fragmentu z Biblii, a ja prawie nigdy nie znałam odpowiedzi. Ale nie było to związane z tym, że ja nie słuchałam jak mama czytała, o nie, to nie tak. Ja zawsze słuchałam, ale słuchałam tak intensywnie, że po prostu odpływałam, znajdowałam się właśnie tam gdzie był Kain i Abel Noe, Mojżesz… Wczuwałam się w każdego bohatera tych pięknych powieści i rozumiałam ich postępowanie, nawet to grzeszne postępowanie, ale rozumiałam. Jestem wdzięczna mamie, że czytała nam wieczorami Biblię bo dzięki temu dowiedziałam się, że Bóg jest naszym Bogiem, i że nigdy nie pozwoli nas skrzywdzić. To było takie moje dziecięce rozumowanie na temat Boga i wtedy ja naprawdę zaczęłam z nim rozmawiać, właśnie dzięki temu, że mama nam czytała Biblię. Jejciu, pamiętam do dzisiaj, że moja relacja z Panem Jezusem była bardzo żywa, na samą myśl, że On gdzieś tam jest w niebie i codziennie na mnie patrzy napawało mnie wielkim optymizmem, ale do czasu…
Pomimo wieczornych czytań Biblii ja nadal bardzo chciałam dowiedzieć się kim jest Bóg i dlaczego wszyscy Go kochają. Ale od zakonnicy na lekcjach religii dowiedziałam się tylko jednego o Bogu: że jest surowy, trzeba go słuchać bo jak nie to ześle na mnie taką karę, że się nie pozbieram i pójdę do piekła. No, a do tego to muszę Boga kochać bo jak nie to będę miała ogromny grzech. Jak mnie przepytywała z modlitw i ze strachu myliłam się, to tak się na mnie wydzierała, mówiła przez zęby ze złości, rzucała jadem, a ja wtedy myślałam, że już po mnie. Że zaraz podejdzie i mnie przy wszystkich dzieciach zbije tym pejczem, którym machała w powietrzu, a on wydawał bardzo groźny świst. Tak bardzo się bałam i jednocześnie wstydziłam. Upokorzona wracałam do ławki, a jak mama po mnie przychodziła to przybierałam minę zadowolonej. W sercu czułam poczucie winy, że myliłam się przy recytowaniu modlitw i nigdy nic mamie nie powiedziałam, co działo się na lekcjach religii. Najgorsze było w tym wszystkim to, że uwierzyłam siostrze zakonnej, że Bóg jest tyranem.
To było dla mnie bardzo dziwne ponieważ ja jako pięcioletnie dziecko w środku czułam, że Bóg jest Kimś Wspaniałym, że jest Dobrym Ojcem, aż tu nagle taka zmiana – poszłam na religię i dowiedziałam się czegoś zupełnie odwrotnego. Bałam się chodzić na religię, nie chciałam już tam chodzić bo był to dla mnie jakiś horror. Ale z drugiej strony musiałam tam chodzić bo koleżanki powiedziały, że jak nie będę chodzić na religię to będę miała grzech. A co to był grzech? Jako pięcioletnie dziecko nie bardzo wiedziałam, ale skoro to było coś strasznego to nie chciałam tego mieć. Więc byłam w potrzasku.
No więc przyszedł czas, kiedy mogłam iść na religię do salek katechetycznych. Mama prowadziła mnie jak było bardzo ciemno, bo był wieczór i chyba była zima, dokładnie nie pamiętam. Ale za to nigdy nie zapomnę lekcji z siostrą Michaelą. Kiedyś wzięła mnie do odpowiedzi i kazała powiedzieć modlitwę „Wierzę w Boga Ojca”. Nigdy nie dotarłam z tą modlitwą do końca bo zawsze mi przerywała i krzyczała:
- Źle!
Bałam się jej. Mama uczyła nas modlitw tak jak się odmawia podczas Mszy świętej, i ja tak mówiłam, ale to było źle. Tej zakonnicy nie lubiłam. Nigdy jej nie polubiłam, chociaż nie jeden raz widziałam jak inne dziewczynki przybiegały do niej z radością wieszając się jej habitu i wołały:
- Ciocia, ciocia!
Ja tak nigdy nie robiłam bo jej nie lubiłam i koniec. Mimo wszystko patrzyłam z uwagą na koleżanki, które ją uwielbiały. Z siostrą Michaelą spotkałam się jeszcze w szkole podstawowej kiedy uczyła nas religii. Zawsze miała taki żmijowaty uśmieszek spowodowany krzywym zgryzem. Miała wąskie usta i oczy i jak się wściekła na któreś dziecko to wszyscy truchleli. Zakonnica miała też zwyczaj zadawania nam bólu fizycznego, szczególnie jak ktoś nie uważał na lekcji lub jak ktoś nie miał zadania domowego, wtedy zaciskała swoja dłoń w pięść i pięścią przejeżdżała po szyi w stronę głowy tak mocno, że ciągnęła za włosy. Bolało okropnie.
C. d. n.